24.07.2017

♡ Tatuaże i co ludzie mówią ♡

Tego jak często pojawiam się tutaj i znikam nie muszę wyjaśniać chyba nikomu, kto chociaż raz miał styczność z moim blogiem. Powody bywają różne – czasem dzieje się życie i są egzaminy i zaliczenia bardzo trudne (no dobra, jako prawie świeżo upieczona pani magister mogę stwierdzić, że (niestety?) już były), a i ze znajomymi nawet lubię się czasem spotkać. Ale mimo wszystko największym z powodów, które mnie od bloga odsuwają jest brak komputera albo komputer permanentnie zepsuty. 

Doszłam już w życiu do takiego momentu, w którym jestem zdania, że mam coś światu do zaoferowania i że to nawet byłoby ciekawe i wartościowe, że może fajnie byłoby te miliony myśli, które codziennie pojawiają się w mojej głowie i nie dają mi spokoju jakoś zmaterializować. Ale telefonem to jednak słabo się cokolwiek materializuje, powoli bardzo. I tak mi ucieka czas, a ja dalej sądzę, a może i coraz bardziej intensywnie, że wiele jest tematów, które chciałabym poruszyć, mniej lub bardziej ważnych, bo jako człowiek myślę o wszystkim i mam może nawet coś do powiedzenia.

Pierwszym z takich tematów są tatuaże i opinia ludzi, którzy zazwyczaj sami żadnych dziar nie posiadają. Mam pięć tatuaży, trzy drobne, napisane dla mnie odręcznie przez przyjaciół (nadgarstek, plecy i okolice obojczyka), geometryczne pióro wypełnione akwarelą (przedramię) oraz trzy róże (od ramienia po bok mniej więcej do wysokości żeber). Pomysłów na kolejne mam mniej więcej trzy miliony. I wszystko byłoby cudownie, bo tatuaże są tą właśnie formą samowyrażania, która przemawia do mnie najbardziej i uszczęśliwia mnie, jak nic innego na tym świecie. 

Jednak nie wszyscy podzielają mój entuzjazm i tu zaczynają się schody. Nie byłabym w stanie nawet zliczyć, ile już razy słyszałam, że (najczęstsze warianty): 1) nie znajdę pracy (klasyk!), 2) będę brzydko wyglądać na starość (bo przecież ludzie, którzy nie posiadają tatuaży wyglądają na starość tak bardzo atrakcyjnie), 3) wyglądam jak więzień (to akurat podejście moich rodziców, ale ich opinia jest o tyle lepsza, że usłyszałam ją raz i wystarczy, nie powtarzają mi tego, jak bardzo okropne są tatuaże na każdym kroku, god bless!), 4) szpecę swoje ciało, 5) i  tu hit – nigdy w życiu nie znajdę partnera, bo tatuaże są takie niekobiece i ogólnie ohydne i co ja sobie wyobrażam.

Wiem oczywiście, że decydując się na tatuaże powinnam liczyć się z tym, że ludzie mają różne gusta i zazwyczaj lubią dużo mówić na temat wszystkiego, co ich nie dotyczy, bo przecież są ekspertami w zakresie kobiecego piękna i wszelkiego typu zdobień ciała i w ogóle czegokolwiek. Wszystko rozumiem, każdemu się może wydawać, że jego zdanie jest najważniejsze i mnie to nie powinno ruszać, bo robię tatuaże dla siebie, a jak się komuś nie podoba, no to przecież jego problem. Tylko, na litość boską, jeżeli słyszę na każdym niemal kroku, że co ja robię i jak ja zamierzam znaleźć pracę i męża, to szlag mnie trafia na miejscu. Te „obawy” związane z pracą jeszcze mogę jakoś zrozumieć, bo faktycznie jest tak, że w wielu miejscach taki rodzaj zdobienia ciała wzbudza kontrowersje i wydziarany pracownik w całkiem wielu przypadkach wciąż jeszcze jest kimś abstrakcyjnym, oderwanym trochę od rzeczywistego obrazu społeczeństwa. I tak dalej.

Ale argument w stylu „bo męża nie znajdziesz”? Bo „tatuaże są takie niekobiece”? Po pierwsze, skąd pomysł, że jedynym słusznym scenariuszem na moje późniejsze życie jest znalezienie męża? A co jeśli go nie znajdę i będę singielką otoczoną swoją prywatną armią kotów? No tak, wszystko to wina tych cholernych tatuaży i gdybym ich nie zrobiła, to może miałabym szansę na szczęście do końca życia, a tak to cały misterny plan poszedł się… no, nie wyszedł i czeka mnie przyszłość bardzo nieszczęśliwa i pewnie skończę pod jakimś mostem, albo bóg  tylko raczy wiedzieć gdzie. Tak całkiem serio, jeżeli ktoś nie lubi tatuaży, bo uważa je za tak odrzucające, albo go po prostu nie pociągają, albo co tam jeszcze, to nie jest to osoba, która sobie będzie mną zaprzątać głowę i vice versa. Ludzi jest tak wielu, że zapewne znajdzie się ktoś, kto te szpetne rysunki na mojej skórze uzna za fajne, całkiem atrakcyjne nawet. 

Boli trochę, że nie widzimy, że gusta są różne i jeżeli nam się coś nie podoba, to nie znaczy, że jest to złe i do niczego. Może warto czasem unieść się ponad naszą wizję świata i zdać sobie sprawę, że inni ludzie mają po prostu inne upodobania. I że jeśli nikomu swoim zachowaniem nie robią krzywdy (i argument w stylu „bo to narusza moje poczucie estetyki” to żaden argument), to może po ludzku warto sobie odpuścić i dać im żyć po swojemu? Bo przecież warto. Nam będzie łatwiej, a i innym milej. Polecam spróbować.

Ale ale, żeby nie było tak negatywnie i że świat jest okropny i ludzie mnie nie rozumieją, to mam w gronie swoich znajomych sporo osób, które moją pasję do tatuaży dzielą i same są wydziarane, a jeśli nie, to uważają, że co kto lubi i w sumie co mi to szkodzi, że ktoś tam wygląda inaczej, niestandardowo. Można.

I tak jeszcze pozwolę sobie dodać, jako osoba posiadająca tatuaże, że ludzie bardziej „standardowi” (nawiązując do poprzedniego stwierdzenia) nie są dla mnie gorsi, nudni, nieambitni, czy cokolwiek można sobie wymyślić. Są dla mnie ludźmi, którzy nie mają tatuaży. Z którymi lubię rozmawiać, dzielić pasje, spędzać czas, współistnieć. Polecam posiadać takie podejście, albo spróbować je posiadać, bo chyba warto. :)
 

2 komentarze:

  1. Warto mieć takie podejście! Pozdrawiam - bez tatuaży, z małym marzeniem o takowym ;D

    OdpowiedzUsuń

♡ Letni MOTD i absolutna miłość do Kiko Milano ♡

Cześć i czołem! Stało się, kupiłam sobie laptopa (co uszczęśliwiło mnie niezmiernie!), więc teraz już nic nie stoi na przeszkodzie i mogę...

Archiwum bloga